O filmie “Boyhood” (“Chłopięctwo”) słyszałam na długo wcześniej niż udało mi się go obejrzeć. Z rekomendacji dowiedziałam się, że to ciekawy filmowy eksperyment, bo kręcony przez niemal 12 lat. Tym wyżej więc znalazł się na mojej liście “must see”. Muszę przyznać, że zrobił na mnie duże wrażenie tym, że grający w nim aktorzy rosną i starzeją się na ekranie bez zbędnej charakteryzacji. Ale jeszcze większe wrażenie wywarł na mnie swoją subtelnością, gdyż jest to kino prozaiczne, proste i po prostu prawdziwe. Zwróciłam tu uwagę na subtelność, ponieważ w kawalkadzie scen zwyczajnego życia ukazuje się siła ich oddziaływania na nas. Każda scena zbudowana jest z pełnych znaczenia drobiazgów, podobnie jak w naszym codziennym życiu. A my, często zabiegani lub poddani rutynie codziennych obowiązków, nie zauważamy ich.
Tematem przewodnim filmu jest dorastanie. Dotyczy to nie tylko tytułowego chłopięctwa jako okresu w życiu każdego mężczyzny, ale o tym poniżej. Głównego bohatera – Masona – poznajemy, gdy ma sześć lat. Jest uroczym, nieco roztargnionym chłopcem, o dość powszechnych w tym wieku zainteresowaniach. Mason ma starszą siostrę oraz rodziców, którzy są rozwiedzeni. Dni chłopca wypełnione są typowymi dziecięcymi sprawami jak: szkolne obowiązki, sprzeczki z siostrą podwórkowe zabawy z kolegami czy weekendowe rozrywki, które odpowiednio zmieniają się wraz z wiekiem. Patrzymy na fizyczne i emocjonalne dorastanie chłopca. Na to jak kształtuje się jego osobowość, a także które osoby i jakie zdarzenia mają na ten proces największy wpływ. Obserwujemy rozwój zainteresowań i pasji, które potem wskażą mu kierunek rozwoju zawodowego. Jesteśmy świadkami tzw. pierwszych razów czyli doświadczeń płynących z eksplorowania świata. Towarzyszymy Masonowi w poszukiwaniu swojej tożsamości i próbach określenia swojej roli w społeczeństwie. Każdy z nas kiedyś przez to przechodził (lub nadal przechodzi). Co więc jest takiego nadzwyczajnego w tym filmie, co stanowi o jego wartości? W moim odczuciu o jego wadze stanowi to co w mniej lub bardziej subtelny sposób rozgrywa się w tle. Chociaż kamera skupiona jest na głównym bohaterze, to z łatwością możemy zaobserwować dorastanie pozostałych członków rodziny. Bo jak wspomniałam wyżej, jest to film o dorastaniu jako takim, bez względu na to ile ma się już lat. Także o dorastaniu do pełnionej roli – rodzicielstwa. Właśnie w tle dzieje się to, co ma niebagatelny wpływ na rozwój Masona i jego siostry, czyli proces zmian, który przechodzą ich rodzice. Z bliższej perspektywy obserwujemy matkę głównego bohatera. To bardzo interesująca postać : pełna temperamentu kobieta, która stanowi odbicie wielu innych matek, chcących połączyć rodzinę (tu: samotne macierzyństwo) z karierą zawodową, a także doznać spełnienia w bliskim związku z mężczyzną. Niestety, z jakiegoś powodu to ostatnie najmniej się udaje. Jej wybory, decyzje mocno wpłyną na rozwój dzieci. Kwintesencję jej dorastania w roli matki pokazuje scena, gdy syn pakuje swoje rzeczy, by przewieźć je do akademika, bo wyjeżdża na studia do odległego miasta. Błaha rozmowa na temat pamiątek przeradza się w pełną goryczy wypowiedź matki. To gorzka refleksja nad dalszym pełnieniem rodzicielskiej roli. W głębszej warstwie odnosi się do sensu życia. Do upływającego nieubłaganie czasu, który spędziła na codziennej krzątaninie, trosce o finanse i nieudanych związkach. A teraz, w obliczu nadchodzących zmian, z wnętrza wyziera pustka, którą trzeba jakoś na nowo wypełnić.
Z nieco odleglejszej perspektywy możemy przyglądać się ojcu i jego dorastaniu do swojej roli. Z nieobecnego tatusia i życiowego nieudacznika, stopniowo zmienia się w ojca coraz bardziej zaangażowanego w wychowanie swoich dzieci. To on przeprowadza z nimi rozmowy na ważne, ale niezbyt wygodne tematy. Z początku jakby niezdarnie potem coraz pewniej i swobodniej pokazuje dzieciom świat, widziany oczami dorosłego człowieka. Uświadamia je w sprawach ważnych, od seksu przez politykę i postawy obywatelskie, po kwestie bliskich relacji i związków. Z czasem, sam zakłada drugą rodzinę by stać się obecnym i zaangażowanym ojcem dla swojego kolejnego dziecka.
Dla mnie jako widza, punktem kulminacyjnym jest wspomniana wyżej scena z matką. Ale zaraz po niej następuje scena, która w połączeniu z wypowiedzią matki, stanowić może filmową puentę na temat procesu dorastania oraz rodzicielskiej roli. Gdy scena z matką się kończy, widzimy Masona jadącego szeroką autostradą do miasta, w którym będzie studiował. W tle rozbrzmiewają słowa piosenki: “Pozwól mi odejść, nie chcę być twoim bohaterem, nie chcę być wielkim człowiekiem…”
Czyż nie jest to subtelny, ale pełen wymowy reżyserski “zbieg okoliczności”?
mgr Barbara Kusek – psycholog